Zostań członkiem      |

GW: Polska siatka w Unii? Jeszcze nie wszędzie sięga

Press
21 lut 2011

Polacy zbyt wolno wchodzą na kluczowe stanowiska w Unii. A przecież im większa "polska siatka", tym łatwiejsze może być zrealizowanie ambitnych zamierzeń polskiej prezydencji. Rzad powinien bardziej pilnować polskich karier w UE, zarezerwowane dla nas miejsca są nieobsadzane. Czyli aktualny przegląd zatrudnienia w UE z punktu widzenia prezydencji.

Prezydencja to okres wytężonej pracy dla administracji rządowej w kraju oraz jej pracowników w Stałym Przedstawicielstwie RP w Brukseli. Ich działania polegać będą między innymi na przewodniczeniu i koordynowaniu wielu spotkań przedstawicieli 27 krajów, wypracowywaniu unijnych stanowisk, a przez to również na ścisłych kontaktach z urzędnikami różnych szczebli zatrudnionymi w unijnych instytucjach. Kontakt taki może być łatwiejszy, a zrozumienie polskich planów lepsze, jeżeli polscy urzędnicy trafią na polskich pracowników w UE, zwłaszcza na wyższych stanowiskach. Stąd warto przyjrzeć się strukturze zatrudnienia Polaków w unijnych organach.

Plan nadwykonany, ale są dziury

Z ogłoszonego niedawno przez Komisję Europejską raportu wynika, że Polacy są coraz liczniejszą grupą w tej instytucji. Jednak nie oznacza to, że nie ma żadnego "ale". W komunikacie prasowym Komisja podaje, że "w końcu okresu przejściowego (31 grudnia 2010 r.) przekroczyła swoje założenia w zakresie rekrutacji pracowników z 10 państw członkowskich, które dołączyły do UE w 2004 r. ( ). Pomiędzy 1 maja 2004 r. a końcem 2010 r. Komisja zatrudniła 4004 urzędników i pracowników na czas określony z Cypru, Estonii, Litwy, Łotwy, Malty, Polski, Republiki Czeskiej, Słowacji, Słowenii i Węgier, co stanowi dużo wyższą liczbę niż zakładane pierwotnie 3508 osób."

Przeczytaj cały komunikat

Według planu, liczba ta miała stanowić ok. 16 proc. łącznej liczby stanowisk istniejących przed rozszerzeniem. Na stanowiskach kierowniczych liczba pracowników z danego kraju miała rosnąć proporcjonalnie. Ponadto, zatrudniony miał być przynajmniej jeden dyrektor generalny lub jego zastępca z każdego z państw UE-10. Tak też się stało.

Ustalone na początku okresu przejściowego normy zostały więc, jak pokazują liczby powyżej, zrealizowane w 114 proc. Dla porównania, podczas zwiększenia kadry urzędniczej po rozszerzeniu UE o Hiszpanię i Portugalię w 1986 r. realizacja ta wyniosła 95 proc., a po 1995 r., gdy do Wspólnoty dołączyły Austria, Finlandia i Szwecja - 90 proc. Na tym tle Komisja faktycznie ma tym razem powody do zadowolenia.

W dobie debat na temat parytetów ze względu na płeć należy zapytać, czy pod tym względem także zanotowano sukces. Według raportu Komisji rozszerzenie z 2004 r. miało pozytywny wpływ na równowagę płci w tej instytucji. Ponad dwie trzecie nowo zatrudnionych pracowników z UE-10 to kobiety. Spowodowało to wzrost odsetek kobiet zatrudnionych w Komisji z 46,6 proc. do 52,1 proc. (dane na koniec 2010). Zwiększyła się również liczba kobiet zatrudnionych w Komisji na stanowiskach kierowniczych (obecnie stanowią ok jednej trzeciej pracowników).

3,3 osoby dziennie

Rozszerzenie doprowadziło także do nieznacznego obniżenia średniej wieku pracowników Komisji, w tym na stanowiskach kierowniczych. Średni wiek przeciętnego pracownika wynosi obecnie 44,5 roku (wcześniej - 45,5 lat). Wynika to w młodego wieku obywateli z 10 państw naszego regionu, którzy decydują się startować w konkursach na unijnych urzędników. Baczniejsi obserwatorzy dodają natomiast, że przyjazd ambitnych i młodych osób z 10 krajów, w tym Polski, spowodował także wydłużenie godzin pracy w instytucjach. Nowe osoby zostają bowiem częściej po godzinach, co "zmusza" także starszych stażem urzędników do dłuższego siedzenia w biurze. Na ten temat badań jednak (jeszcze) nie ma.

Dla zilustrowania skali procesu rekrutacji warto podać także przykładowe liczby konkursów i startujących w nich kandydatów. Według KE, rekrutowano 3,3 osoby z grupy wymienionych 10 krajów dziennie. W latach 2004-2010 Komisja ogłosiła 97 konkursów na stanowiska kierownicze, w których wystartowało w sumie prawie sześć tysięcy osób.

Liczby te dobrze świadczą o wysiłkach Komisji, dążących do zachowania równowagi geograficznej i pod względem płci.

Niedobór Polaków

Wracając jednak do pytania o obecność Polaków w unijnych instytucjach i przyglądając się wykorzystaniu przyznanych puli przez Polskę, aż tak zadowolonym być nie można. Zwłaszcza na stanowiskach kierowniczych wyraźny jest brak Polaków.

W Komisji Europejskiej, która jako jedyna unijna instytucja miała określoną pulę pracowników z poszczególnych państw członkowskich, które powinna zatrudnić, zatrudnienie obywateli Polski wynosi ogółem (stan na listopad 2010): 1199 osoby na 25 tysięcy wszystkich urzędników w tej instytucji. Przyznanym nam limitem było zaś 1341. Takie liczby powodują, że stopień wykorzystania puli dla obywateli Polski wynosi 89,4 proc. i wzrósł o 0,9 punktu procentowego w ciągu sześciu miesięcy, od kwietnia 2010 r. Do tego dochodzi 227 pracowników kontraktowych.

Za mało dyrektorów i głównych doradców

Gorzej przedstawia się wykorzystanie limitu miejsc na stanowiskach kierowniczych (dyrektorzy, główni doradcy): 69 proc. (10 z 16), oraz szefów wydziałów lub równorzędnych: 63,5 proc. (47 z 74).

Polak zatrudniony jest na stanowisku Dyrektora Generalnego w Dyrekcji ds. Edukacji i Kultury, oraz Zastępcy Dyrektora Generalnego w Dyrekcji ds. Rolnictwa i Rozwoju Obszarów Wiejskich. W gabinetach Komisarzy zatrudnionych jest łącznie 29 Polaków. Wykorzystanie przyznanej puli na stanowiskach średniego i wyższego szczebla kierowniczego jest więc niezadowalające, co jest również podkreślone w raporcie KE.

Zbyt niskie liczby Polaków zatrudnianych w UE stały się powodem protestów osób, które przegrały konkursy oraz interwencji polskiego rządu. W 2008 grupa kandydatów, którzy nie zostali zatrudnieni, złożyła protest w KE, zarzucając nierówne traktowanie Polaków podczas konkursów. EPSO, czyli Europejski Urząd Doboru Kadr, odpowiadał wówczas, że poziom startujących Polaków był za niski. Także minister Mikołaj Dowgielewicz pisał do Komisji w tej sprawie, a następnie w czerwcu 2010 rozmawiał z wiceszefem Komisji Europejskiej, komisarzem ds. stosunków międzyinstytucjonalnych i administracji Maroszem Szefczoviczem . Minister wezwał Komisję do przypatrzenia się sprawie.

Konieczne i możliwe poparcie rządu

Z drugiej strony, osoby, które chcą starać się o zatrudnienie w UE na wysokich stanowiskach mogą się zwrócić z prośbą o takie poparcie do polskiego rządu.

W instytucjach, wobec których przed rozszerzeniem nie ustalono kwot pracowników, którzy mieli być przyjęci z 10 nowych krajów członkowskich, zatrudnienie Polaków przedstawia się dużo gorzej i wygląda następująco: w Parlamencie Europejskim pracuje (nie licząc posłów) 301 osób (na 6 tysięcy urzędników), a w Sekretariacie Generalnym Rady UE - 102 osoby. W przypadku PE dużą rolę w decydowaniu, komu przypadnie ważne stanowisko, odgrywają posłowie, bo decyzje są polityczne. Warto więc, aby polscy eurodeputowani starali się o zatrudnienie dla rodaków. W gabinecie Jerzego Buzka pracuje ich wielu.

Nie jest źle, ale mogłoby być lepiej

Wniosek z tych zestawień brzmi - nie jest źle, ale zdecydowanie mogłoby być lepiej. Odnotowywany jest stopniowy wzrost zatrudnienia polskich obywateli, ale niestety w dalszym ciągu jest problem z zapewnieniem wysokich rangą stanowisk dla Polaków w instytucjach UE. Pamiętać należy, że w przypadku KE od początku 2011 roku preferencyjne traktowanie przestało obowiązywać. Konkurencja będzie więc jeszcze większa.

Oczywiście sukces - czyli zatrudnienie kolejnych Polaków zwłaszcza na kierowniczych stanowiskach, zależy od kwalifikacji kandydatów oraz liczby startujących w konkursach. Wsparcie dla takich kandydatur jest jednak bardzo pożądane. Rząd powinien więc nadal regularnie śledzić stan zatrudnienia Polaków w Brukseli i monitować, jeżeli kwoty nie będą się poprawiać, oraz popierać kandydatury na czołowe stanowiska.

Dyplomacja wyzwaniem dla rządu

Obecnie wyzwaniem jest także obsadzenie możliwie liczną grupą polskich obywateli posad w nowotworzonej Europejskiej Służbie Działań Zewnętrznych (ESDZ). Na razie wybrano 26 szefów unijnych placówek za granicą, z czego dwaj to Polacy. Czekają nas więc kolejne lata starań o wybór naszych rodaków na kolejne stanowiska. Nie bez znaczenia jest i w tym przypadku zatrudnienie na istotnych posadach personelu dyplomatycznego. Niestety do tej pory akurat w dyrekcji ds. stosunków zewnętrznych KE, z której obecnie rekrutuje się m.in. personel na placówki, pracowało w 2010 roku zaledwie 25 Polaków na 662 zatrudnionych, zaś na ponad 1000 pracowników w reprezentacjach KE na świecie przypadało zaledwie 11 Polaków. Jedna trzecia dyplomatów w ESDZ ma pochodzić z kolei z krajów członkowskich. Oby w tym przypadku Polska potrafiła wykorzystać te kwoty.

Kto do Brukseli po Prezydencji?

Przewidywać można, że zatrudnienie Polaków wzrośnie po 2011- wszak po zakończeniu Prezydencji z pracy w Stałym Przedstawicielstwie, a pewnie i z ministerstw, odejdą ludzie z doskonałą znajomością tajników Unii. Jak najbardziej cenne będzie, jeżeli uda im się wygrać konkursy i objąć stanowiska w Komisji, Parlamencie Europejskim czy innej instytucji unujnej. Choć oczywiście osoby z taką wiedzą i "poprezydenckim" doświadczeniem potrzebne także będą w kraju. I słusznie rząd planuje ich zatrzymać jako wartościowych pracowników w administracji państwowej. Najpóźniej więc podczas Prezydencji będzie trzeba w związku z tym myśleć, jaką ofertę stworzyć dla tych, którzy byliby po zakończeniu Przewodnictwa pożądani w Warszawie, i jak wspierać tych, którzy mają szanse zasilić polskie szeregi w Brukseli.

źródło: GAZETA WYBORCZA